Strona:Wybór pism Mieczysława Romanowskiego Tom II.djvu/29

Ta strona została przepisana.

ŻÓRAW  Dość! Każdy tu się tak smętnie obwini.
Już czartów zgraję niedola z nas czyni...
Pójdźmy! Stryjowie krewią, bój się wzmaga;
Niech stryjów nasza zastąpi odwaga!
(Odchodzą na prawo.)

SCENA DRUGA.
(Zbigniew i Gniewosz, dworzanin Zbigniewa, wychodzą z za krzaków.)

ZBIGNIEW.  Słyszałeś?... Szczęście, że nas nie dostrzegli.
Nikt o nas nie wie. Patrz, prosto pobiegli
Na wzgórek! Zemsta dodaje im męstwa.
GNIEWOSZ.  Lecz nie odniesie bez nas król zwycięstwa.
ZBIGNIEW.  Myślisz?
GNIEWOSZ.  Zliczyłem nieprzyjaciół wagę.
Popiel się gubi przez własną odwagę;
W domu nań za wiec kmieć od gniewu zgrzyta;
Paść musi, a lud was królem powita.
ZBIGNIEW  (chwytając Gniewosza za ramię).
Starcze, kto ci tak ośmielił źrenice,
Że wchodzisz niemi w najgłębsze ciemnice
Pańskiego serca? Kto?
GNIEWOSZ.  I was to dziwi?
Zliczcież wy, ile lat mnie chleb wasz żywi?
Psem sługa, który pana nie rozumie.
ZBIGNIEW.  Milcz, milcz! Ja w sobie sam te myśli tłumię,
By mi śród braci z oczu nie błyskały.
Głupcy! Im chodzi o lechowe działy,
O kąski ziemi, w których gniotą kmieci
I miód spijają... Niech się pożar nieci!...
Przezornie, bacząc na szczęśliwą porę,
Rzucajmy iskry w serca, do burz skore...
Jak on, jam z króla...