Strona:Wybór pism Mieczysława Romanowskiego Tom II.djvu/31

Ta strona została przepisana.

ZBIGNIEW.  Ha! Gdybym próżen był bratniej miłości,
Jak Wiesław, Jaksa i Ziemiomysł zmienny,
Poniósłbym teraz królowi miecz cenny
W pomoc i Niemców dałbym mu pokonać.
Lecz, nim to zrobię, wolę paść i skonać.
Nie, my tu stójmy ukryci na straży,
Pokąd niepewnie tam bitwa się waży!
Jeśli się Niemcy zachwieją, dość czasu
Królowi wtedy pokazać się z lasu,
Jakbyśmy dlań szli na nieprzyjaciela.
WYŻYMIR.  Lecz jeśli Popiel, wtedy na Popiela!
A potem w podział jego żyzne kraje!
ZBIGNIEW.  Czyńcie, jak chcecie, ja się na was zdaję!
GNIEWOSZ.  Jacyś dwaj idą ku nam.
ZBIGNIEW  (dobywając miecza). Za oręże!

SCENA CZWARTA.
(Ci sami; wchodzą: św. Metody i Dyakon.)

WYŻYMIR.  To nieznajomi ludzie. Skąd wy, męże?
ZBIGNIEW.  Młodzieńcy, kto wam między nami znany?
ŚW. METODY.  Nikt. Panem naszym Bóg ukrzyżowany,
A my dla niego szukamy czeladzi.
Dobry nas anioł z Zaodrza prowadzi;
Gdzie nas ten anioł zawiedzie, nie wiemy.
PRZEMYSŁAW.  Zabić! To szpiegi Popiela —
DYAKON  (tuląc się do św. Metodego). Giniemy!
ŚW. METODY.  Śmierć cię przeraża? I cóż: tu śmierć znaczy?
Westchnij do Boga, niech im krew przebaczy —
My krwią okupim światło dla tej ziemi!
ZBIGNIEW  (poglądając na ś. Metodego).
Dziwnie on patrzy oczyma modremi.