Strona:Wybór pism Mieczysława Romanowskiego Tom II.djvu/33

Ta strona została przepisana.

GNIEWOSZ.  Dajcie tym pokój! Głupcy, noszą kije;
Z nich wam Popiela żaden nie zabije.
Mam ja lepszego.
ZBIGNIEW  (gestykulując pchnięcie) Tak, śród bitwy, z boku.
Rozumiesz? Kto go dostrzeże w natłoku?
A potem sprawcę precz... Rozumiesz, stary?
GNIEWOSZ.  To Sas; nie szkoda!
ZBIGNIEW.  Cicho! Słyszysz gwary?
Patrz, jaka straszna bitwa wre w dolinie...
Ha! otoczony Popiel... niech tam zginie!
O! nie — ratuje go Ziemowit; — głupi!
Król za to chatę jego ojca złupi —
Patrz! Harten zachwiał się... już pole traci —
GNIEWOSZ.  Wnet się poprawi.
ZBIGNIEW.  Pójdź, wyszlemy braci!
(Odchodzą w bór na lewo.)

SCENA SZÓSTA.
(Harten i kilku rycerzy wchodzą; później Popiel, Mirosz Ziemowit ze zbrojnymi.)

HARTEN.  Tu miał stać Zbigniew?
RYCERZ.  Tu.
HARTEN.  Zdrajca obrzydły!
Gdybym był wiedział, jakiemi on sidły
Wikła nas, byłbym nie godził z tej strony.
Ja się od niego spodziewam obrony,
A on się kryje w tych przeklętych borach.
Trąb, może szczeknie gdzie, jak pies na sforach!
(Rycerz uderza w trąbkę.)
HARTEN.  Cisza, bór tylko echem odpowiada.
POPIEL  (za sceną.) Za mną — tu za mną! On tu!