Strona:Wybór pism Mieczysława Romanowskiego Tom II.djvu/68

Ta strona została przepisana.

JAKSA.   Lżył nas zdrajcami, a teraz zaprasza.
Pokąd w krwi krzywda nie zmyje się nasza,
Ja nie zasiędę z nim przy jednym stole.
WISŁAW.   Róbcie, jak chcecie; ja przebaczyć wolę.
ZIEMOMYSŁ.   My przecie krewni i jednego rodu.
WYŻYMIR.   Gdybym nędzarzem był, ginącym z głodu,
I nie miał strawy, prócz Popiela strawy,
Jeszczebym jemu nie dopuścił sławy,
Żem w jego domu gościł. Co? Myślicie,
Ze on nas szczerze zaprasza? Ujrzycie,
Jak on was hardo i z góry powita.
PRZEMYSŁAW.   Ej! Wyżymirze, kto was o to pyta?
Wstydźcie się dalej przeciągać niezgody!
Popiel obraził nas; prawda — lecz młody,
Swój grzech naprawić teraz chce i może.
WYŻYMIR.   Jedź i bądź sroką na Popiela dworze,
I wiedź zawsze takich, jak ty, gości.
(Do braci.)
Czy pamiętacie, jak on zależności
Klął, jak doradzał spieszne oderwanie?
PRZEMYSŁAW   (wstając.)
Niech cię zadławi twoje ujadanie!
(Do książąt.)
Pójdźmy, czas w drogę!

(Przemysław, Bogdala, Wrocisław, Ziemomysł, Wisław odchodzą.)
SCENA DZIESIĄTA.
(Zbigniew, Wyżymir, Jaksa; później Gniewosz.)

WYŻYMIR.   Bezczesna gadzina!
Poszedł dzielnicy wyżebrać dla syna.
Ale, Zbigniewie, nam pora na króla.
Słyszę, że co dnia morduje i hula.