Zacnych dusz wielkie cienie, którym los łakomy
Zabrał w plonie, co tylko miał człowiek znikomy;
A sława, próżna szwanku, trwalszą część istoty
Nad gwiazdami zatlone wzniosła kołowroty:
Jeśli, choćbym Orfeja życiowrotnéj ręki
Brząknął palcem po arfie, słodkie lejąc jęki,
Trudno was w stan pierwotny rymem przeobrazić,
Dajcie się widziéć, w czym was nie potrafił skazić.
Płodne w niezwiędłą młodość cnych artystów dłonie
Dały wam w tchnącéj karcie żywot i po zgonie;
A czas ostre kły, chocia wszytko pod moc bierze,
Sam się dziwiąc ich sztuce, ztępił na papierze.
W waszych twarzach, cofając pęd wstecznego świata,
Po żyznéj myśl przestrzeni w płod rycerski lata,
Nim ją winy prawnucze mieniąc w naród podły
O żałosny szwank sławy i dzierżaw przywiodły.
Błaha-ć to folga w smutkach, przecież je osładza,
I sen acz lubym kłamstwem zmysł obłędny zdradza,
Barwiąc w kształtne powaby bezcielne widziadła;
Miło być i przez marne fortunnym zwierciadła.