Wsparta na swych piastunkach, dotąd jeszcze blada,
U nóg mu srogich upada,
Przetwarzając z bojaźni róż szkarłat obliczny
Na pozór narcyza mléczny.
Jako kiedy kwiat polny, od sieczystéj stali
Ścięty, na pokos się zwali,
Choć jasne zamknął oczko, przecież trzyma świeży
Wdzięk, nim go krasa odbieży;
A póki śmierć zupełnéj barwy nie zamaże,
Płakać się i kochać każe.
Pocoś się wkradł, niebaczny Prometeju, skrycie
A zlepku marnemu życie
Z górolotnego ognia chcąc wzionąć pochodni,
Zuchwałéj poważył zbrodni?
Nie tykaj kół słonecznych, o błędny rozumie!
Jest na ziemi, co to umie
Misterny przemysł ręki, dziś mu na skinienie
Jasnozłote nieb sklepienie
Chętnie, kiedy chce Marto, kiedy Baciareli,
Ożywnych skarbów udzieli.
Jemu z różanéj cedząc biały fosfor dłoni
Ranny z rosą szkarłat roni;
Czyste tło wabnym z góry szafirem się śmieje,
Tęcza w kolorach szmarag leje.
Cyntya srebro sączy, Febowe zaploty
Kruszec wytrząsają złoty;
A noc, co się na wilgich rosą skrzydłach wiesza,
Z cieńmi mrocznemi przyśpiesza,
Bodźcem będąc żywości, by chybszym poskokiem
Farby migały[1] przed okiem.
Stoją w udatny obłąk[2] Wdzięki nieopasne,
W kwiaty przywieńczone krasne,
Trzymając kształtne soki w perłowym powiciu,
Co czerstwość zmiennemu życiu,
A martwym słodki oddech wracając osobom,
Łają nienasytnym grobom.
Szczęśliwa sztuka, która kiedy zechce, snadnie
Bystremi chuciami władnie!
Strona:Wybór poezyj- z dołączeniem kilku pism prozą oraz listów.djvu/050
Ta strona została przepisana.