Nie jestem wieszczek, ani który z owych
Mędrców chaldejskich, co z gwiazd złotogłowych
Wróżyli biegu lub jasności, o tym,
Co ma być potym.
Czy czarnym płaszczem noc nieba okryje,
Czy na nich orszak srebrnych kul rozwije,
Czy wdzięczną zdarzy czas, czy smutną porę:
Za jedno biorę.
Świeciły piękne nad Egeą zorze,
I wiatr łagodnym tchem nastrzępiał morze;
Kiedy laceńska uchodziła dama
Z synem Pryama.
Ale to morze zdradliwie spokojne,
Wylało na brzeg Frygów Greki zbrojne;
Że potym Parys widział we krwi swoję
Tonącą Troję.
I w owéj sławnéj do Kolchów wyprawie
Sprzyjał pogodny czas Jazona nawie;
Wszystko się wiodło: małżonki atoli
Niedostał gwoli.
Wiele mu niecna Medea zbroiła,
Pobitych dziatek dom krwią napoiła,
I jeszcze skrzydła przyprawiwszy z piekła,
Na wiatr uciekła.
Zawodne, zdaniem mym, to szczęście bywa,
Co nie z nas, ale z przypadków wypływa;
Jeśliś sam dobry, bądź dobréj nadzieje,
Choć zły wiatr wieje.
Za najpewniejsze ja mam prognostyki,
Mądrość, rozsądek, wstyd, umysł nie dziki,
Statek, poczciwość; że ta będzie w szczęściu
Po swym zamęściu.