Lecz i ten, acz z nikczemnym równo znika cieniem,
Nie jestże dla was jeszcze nieznośnym brzemieniem?
Zbiera cudze, wędzi się różnemi kłopoty,
Niebaczny marnotrawca własnéj swéj istoty.
Ledwo sam siebie poznał, ledwo zawziął siłę,
Sam się gubi, sam kopie okrutną mogiłę!
Ten z pieluch umarł, stu lat ciężarem skrzywiony,
Ów samym sobą kupczy dla marnéj mamony;
Ten szuler mózg przy kartach susząc, zdrowie stracił,
Ow bogacz wszystkim złotem radby się opłacił
Czasowi, co go dręczy: tak żyć obelżywie
Jest mniemać, że nie żyjąc, żyć można szczęśliwie.
Długoż tedy tak srogą zmamieni ślepotą
Błądzić będziem? myśl naszą jedyną istotą:
Téj saméj człek prawdziwie drogim żyje darem,
Ta sama czasów naszych winna być wymiarem.
Kochajmy mądrość; wszak to największa nauka
Znać siebie, i żyć z sobą: kto jéj pilniéj szuka,
Prowadzi wiek szczęśliwy; a na czas upłynny
Patrząc, liczy bez trwogi wszelkie swe godziny.
Jeśli kiedy dla bogactw, dla podłego zysku
Wolnością mam frymarczyć i żyć w pośmiewisku;
Jeśli me serce iść ma w gnuśne zmysłów pęta,
Czasie! skróć, proszę, życia mojego momenta.
Niech me kości przed czasem zawrze loch podziemny;
Wolę chwalebnie umrzéć, niźli żyć nikczemny.
Lecz jeśli serc powolnych rymy me dolecą,
I w nich szlachetnéj cnoty czysty płomień wzniecą;
Jeśli przez nie niewinność znajdzie utrapiona
W troskach wdzięczną pociechę, w złym razie patrona;
Jeśli miły przyjaciel folgę w swych uczuje
Żalach, i łzy płynące hojnie pohamuje;
Postój chwilę, miéj baczność na me drobne latka.
Niech jeszcze przez czas dłngi ukochana matka
Ziemia hołd uprzejmości synowskiéj odbiera.
Ty zaś, sławo! ty, cnoto! których nie umiera
Nigdy imię; po długiéj lat moich osnowie,
Złóżcie skrzydła złociste na méj siwéj głowie.