Już mię u tego kresu wyrok wieczny
Postawił, skąd się wiek nie cofnie wsteczny.
To tylko słodzi żałosne me straty,
Że przecie rozum zwykł przychodzić z laty.
Na cóż się przyda, o ślepoto sroga!
Brać tak szacowny podarek od Boga,
Jeśli dlatego czas na bredniach trwonię,
Bym tylko z niego skorzystał przy zgonie?
W pierwszym poranku wiosny niemowlęcéj,
Prowadząc żywot ledwo nie bydlęcy,
Słabi, nikczemni, wątłą ścianą z niczym,
Skąd dzielny Twórca nas dźwignął, graniczym.
Ledwo się z ciemnéj mgły wygarniem trochę,
Alić nas chęci w bok unoszą płoche,
I tym głupszemi zostajem od dzieci,
Że gdzie nam szkodzi, tam błędna myśl leci.
Więc grubą wdziawszy na oczy zasłonę,
Oślep na rafy bieżym utajone:
Rozkosz nam luba i miłostki, które
Hańbią rozumną człowieka naturę.
A kiedy młodość zbieży nieujęta,
Czyliż się błędny człowiek upamięta?
Silniejszym szturmom idzie na igrzyska:
Wprzód ludzie zwodził, a potym uciska.
Czas, który wszystko swym pędem wywraca,
Cokolwiek długa budowała praca,
Nic nie folguje: same bez zniszczenia
Występki nasze z latami odmienia.
Śmiesznym się ludzki wiek obraca szykiem:
Zrana półgłówkiem człek i rozrzutnikiem,
Pysznym w południe, a ze dnia upadem
Kutwą łakomym i mrukliwym dziadem.