„Lecz próżno się wysila, próżno złość natęża.
Nigdy skarbów mądrego nie dosięgnie męża;
Bo mu ja wnet na pomoc z nieba lecę chyżo.
I razy niepożytą odbijam paiżą.“
Dzięki-ć, strażniczko moja, czynię nieśmiertelne.
Twym ja wsparty ratunkiem, na twe skrzydła dzielne
Wstąpiwszy, tak z podłego gminu oczu sprysnę,
Że mię nigdy języki nie ścigną zawisne.
Tu mię ani gniew dziki, ani zazdrość licha,
Ani zdoła utrapić siebielubna pycha:
Tu się śmieję na wszystkie nieprzyjaciół rady,
Co mi w zawisnych sercach zgubne warzą jady.
Niechaj pod memi stopy niebo ogniem błyska,
I bełty z chmur siarczanych wykrzesane ciska,
Niech się wszystko zaburzy, a z sobą napoły
Zmieszane waśniąc trwożą ziemny krąg żywioły:
Mnie na méj górze z tobą spokojnie i jasno:
Tu mi nigdy promyczki słoneczne nie gasną:
Luby wietrzyk łaskawie od zachodu wzdycha,
I szkodne pary słodkim powiewem odpycha.
Tu jako bystry orzeł, torząc wzrok ku ziemi,
Patrzę; jako się stady wiją chrapliwemi
Żarłoczni krucy, pląsząc na powietrzu skrzydły,
Jeśli kędy przy drodze zoczą ścierw obrzydły.
Milczy na to król ptaków, ni głosu dobywa,
Nim się wrzaskiem nasyci gawiedź świegotliwa;
Myśląc sobie: że póki świat będzie wiekować,
Krukom wrzeszczéć, a orłom gardzić i panować.
1771 III, 390 — 403.