Idą młodzi i starzy bez żadnego braku,
Czy kto mitrą połyska, czy chodzi w paklaku;
W kruchcie stoją, trzymając kordy rdzą przejadłe,
Smutki, rozpacz, ból, starość, choroby wybladłe.
Wszystkie w kirach okropnych; kirem gmach wybity;
Od smolanych pochodni zakopcone szczyty.
Pełno ćmy z wierzchu na dół; że w owéj kurzawie
Tępiéć ognie pogrzebne zdawają się prawie.
W pośrzodku siedzi mara na żelaznym zydlu;
Bez ślepiów, bez rozumu, wsparszy się na rydlu.
Śmierć jéj imię: cokolwiek na ziemi oddycha,
Wszystko bije okrutnie i do grobu wpycha.
1771 IV, 139 — 141.
Bystrego słońca poprzedniku złoty!
Co wszystkie ogniem górne kołowroty
Niewinnym gasisz; już się za twym bieli
Darem dzień w morskiéj omyty kąpieli.
Twego, poranny gościu, blask promyka
Przez uperlony rosą liść przenika;
I sam się własnym wdziękom dziwiąc wielce,
Cały się w każdéj przegląda kropelce.
Na twoje przyście Zefir skrzydłoruchy
Miękko usiane rzuciwszy pieluchy,
Lata po łąkach uciesznym powiewem,
Igrając płocho i z liściem i z drzewem.
Głuche sny, czarny płód smutnego mroku,
Nie mogąc cierpiéć oczu twoich wzroku,
Za matką nocą gęstym lecą rojem,
Przed Plutonowym na wartę pokojem.