Bożek, co tylko sił ma, leci skokiem,
Rad, że mu zdobycz niechętnie umyka:
Ona to rączym draźni wiatry krokiem,
To życzy, by paść w ręce najeźnika:
Wstyd piór dodaje lotnych do ucieczki,
A miłość lotnéj tępi bieg dzieweczki.
Już ją dościgał prawie bystry goniec,
I tylko co miał ręce na nią wznosić:
Aż zmordowana dwojako nakoniec,
Chciała się poddać i o łaskę prosić:
Rychło się słaba zadysze kobietka,
Gdy za nią w pogoń bieży miłość letka.
I chce nieboga i razem się wstydzi;
Wstyd w sercu z chęcią spór wiedzie przeciwną.
Strapiony ociec ze dna wszytko widzi,
I w postać córkę przeobraża dziwną,
W laurowe gładkie ciałko kryjąc drzewko.
Nie prosiłaś go o tę łaskę, dziewko!
Woli miéć pomoc od nieprzyjaciela:
Ku niemu zwraca łzami zaszłe oczy;
Jego twarz srogie troski rozwesela;
Więc gdy do swego kochanka roztoczy,
Chcąc go w miłosne słodko ująć pęta;
W dwie się gałązki zmieniły rączęta.
Któryż to język, lub piórko okryśli,
Jako zwycięscę ciężki ból zdejmował:
Kiedy uścisnąć co chciał jak najściśléj,
Płoche listeczki, miasto ust, całował;
Ciekawe do pnia przytulając uszko,
Jako łupało pod łubkiem serduszko?
Lecz i w tym stanie była mu życzliwa,
Choć ją dla niego życia rodzic stradał:
Jeśli Kupida powieść nie fałszywa,
Lubo się w serce lód śmiertelny wkradał,
Dwakroć westchnęła, patrząc na mołojca:
Z miłości k'niemu, a z żalu na ojca!
1770 I, 104 — 108.