(Z Gessnera).
Gdyby mi los mój ciężki, los twardy, niestety!
Dał kiedy ulubionéj żądz domierzyć mety;
Bo wszytkie chęci moje i usiłki trudne
Cóż były dotąd, jeśli nie mary obłudne,
Które się gnieżdżąc rojem na mózgu wilgotnym,
Pierzchają, jak świt błyśnie, ze snem skrzydłolotnym?
Gdyby, mówię, me skutku pewne były żądze,
Nie prosiłbym ja niebios o śliskie pieniądze,
O honory nietrwałe, o wasze, książęta!
W domach rytych z marmuru niewolnicze pęta;
Lub żeby imię moje, wziąwszy skrzydła na się,
Postawiła wysoko sława na Parnasie,
A szlachetnéj waltornie brzękiem miedziogromnym
Podawała i zeszłym wiekom i potomnym.
Dajcie mi kącik mały; już mi owe zbrzydły
Pałace, pochlebnemi uplątane sidły,
Gdzie zazdrość, okrutniejsza nad rodzaj pajęczy,
Wije siatki na cnotę, a bąk muchę dręczy;
Gdzie wysługi powinnéj nie biorą nadgrody,
Gdzie częstokroć być głupim potrzeba dla mody.
O jakbym to ja sobie kontent z drobnéj wioski,
Słodki żywot prowadził i wolny od troski;
Nie zajrząc ziemskim bożkom doczesnego nieba,
Bylebym był spokojnym, a miał z gębę chleba!
Tubym sobie wygodny domek wyprowadził
I bujną go dokoła lipiną osadził;
Skądby sny lekkoskrzydłe w słoneczne pożogi
I słodki wietrzyk w moje zalatywał progi.
Podleby żywym zdroik otoczony płotem,
Pod bluszczowym, szemrając, wytryskał namiotem;
A dla ryb srebrnołuskich i drobiu zabawki
Dwie maluśkie, spadając, napełniał sadzawki.
Tuby sobie, lubemi zwabiona ponęty,
Grała krzykliwa macierz z drobnemi kaczęty.
Czasemby i na bliskim zagnieżdżone dębie
Zlatywały stadami spragnione gołębie,