Tuby mi nie zajrzały mury niebotyczne
Patrzéć na powstającéj jutrzni oczko śliczne;
Lub kiedy z miłym chłodkiem w jaśniuchne zaranie
Słonko na złotolitym wyjeżdża rydwanie.
Więc głośnym ocucony ze snu ptasząt pieniem,
Usiadłbym pod zielonym drzewek mych sklepieniem,
Nucąc słodką pieśń temu wdzięcznym sercem, który
I twórcą jest i stróżem ozdobnéj natury.
Jako on dziwną zgodą wszystkie rzeczy spoił,
Wody lądem pospinał, ląd wodą pokroił;
Inne jeziorom, inne rzekom usłał łoże,
Téj ziemi kazał trawę, tamtéj rodzić zboże;
Tu poziome chróściny, tu lasy osadził,
Doliny powytłaczał, góry wyprowadził.
A wszystko tak ułożył dziełem swéj prawicy,
Że w tysiąc różnych kształciech nie widać różnicy.
Nuż kiedy śliczny wieczór na górnéj równinie
Niepoliczony orszak złotych kół rozwinie.
I tubym miał co myślić i czym napaść oczy:
Jak się nad głową moją tysiąc światów toczy,
Jako każdy na swoim miejscu osadzony,
Bieży stojąc od tylu lat nieporuszony.
A któżby mi zabronił w czas pogodnéj chwili
Lubéj, ptaszków połowem, zażyć krotofili?
Kto na haczek, zdradliwą okryty łakocią,
Zmykać z bliskiego strużka kiełby z lichą płocią?
Kto przesadzać kwiateczki z łąk przyległych wzięte?
Kto szczepić rodne płonki w pieńki nowocięte?
Lub inną z przyjacielem zabawką przystojną
Przy piwku i kukiełce bawić myśl spokojną,
A po słodkim spoczynku i po małéj pracy
Brząkać z tobą, mój Maro, z tobą, mój Horacy?
Co mówię? czylim sobie przytomny na jawi,
Czy mię swemi igrzyski sen obłudny bawi?
Ach! od tylu już czasów próżne susząc myśli,
Pomyślny los jakowyś błędne serce kryśli.
I niepewnym nadziejom nadstawując dłoni,
Zamiast istoty trwałéj, płonne mary goni.
Nigdy człek nędzny nie jest kontent z swojéj doli;
Zawsze pragnie, a co ma w ręku, to go boli.
Żąda tego, czego mu brak, i póki żywie,
Obraz szczęścia w odległéj widzi perspektywie,
Strona:Wybór poezyj- z dołączeniem kilku pism prozą oraz listów.djvu/351
Ta strona została przepisana.