I na srogie pokosy chyląc martwą głowę,
Z krótkim życiem pospołu toczy łzy perłowe:
Jak rychło wdzięk ten zniknie, mój Narcysku młody!
Co twe szkarłatnym sokiem wypełnia jagody.
Godzina pcha godzinę, dzień dnia w kark potrąca,
Tydzień tygodnia ściga a miesiąc miesiąca.
Lecz i po nocy czarnéj dzień koleją chodzi,
I księżyc przytępione rogi znowu młodzi;
I po zimie przyść znowu kwiatopłodnéj wiośnie,
I na drzewie opadły znowu liść urośnie;
I po wodzie nadpłynie znowu druga woda,
I po szarudze złota nastąpi pogoda.
Lecz nam, kiedy raz słońce starości zapadło,
Nie przyda nic do twarzy misterne zwierciadło;
Ani cofnie czas nazad z nieścigłéj pogoni
Upierzonych lotnemi godzinami koni.
Przypatrz się sobie lepiéj: boć to miłość płocha;
Kiedy kto czego nie zna z gruntu, w tym się kocha.
I na zwierzchnym powabie, choć tak często zdradza,
Największą swą na świecie pomyślność zasadza.
Wiele jest pięknych ludzi; lecz to mało nada,
Gdy kto piękniejszéj cnoty w sercu nie posiada.
Kto tylko z twarzy anioł, a w powłoce cudnéj
Ukrywa złość zaciętą i umysł obłudny:
Bodajby taki nigdy dobrych serc nie zdradzał,
Ani się jako Narcys, na świat nie odradzał!
A jeśli losem nieba znowu ma być żywy,
Niech się w piołun lub pałkie odmieni pokrzywy.
Nadgrobek dla Narcysa.
Żem sobie tylko ufał, żem sam siebie lubił,
Sam-em téż siebie za to nędzny Narcys zgubił.
Żaden mię nie ratował w niefortunnéj dobie.
Strzeż się! ktokolwiek na mym ten rym czytasz grobie.
1771, Zab. IV, 273 — 85.