(Bajka z Sautela).
Słodkim wiecznéj przyjaźni sprzągszy się przymierzem,
Śmierć i miłość, polotnym nastrzępiona pierzem,
Szły wespół kędyś w drogę. Śmierć swe niosła groty,
Niosła także swój miłość kołczan szczerozłoty.
A gdy do zamierzonéj równie mety śpieszą,
I wzajemnemi żarty przykrą podróż cieszą;
(Bo choć się drobnym zdaje Kupidek chłopczykiem,
Umie łotrzyk szczebiotać obrotnym językiem)
Wtym do morskiéj słoneczny rydwan toni wkroczył
I wieczór złote koła po niebie roztoczył.
Obie miłéj szukając po pracach ochłody,
Wyboczyły z gościńca do bliskiéj gospody:
Tam złożywszy swe bronie, po skromnéj wieczerze,
Każda się do zwykłego spoczynku zabierze.
Już noc na śrzodek nieba cugi wzbiwszy czarne,
Sypała pełną garścią po świecie sny marne:
Wszędy głuche milczenie; ni wiatr liściem kiwał,
Ni człek gadał, ni czujny kondel się ozywał.
Alić w same pierwospy łoskot niespodziany
Zatrząsł gromem okrutnym i okna i ściany;
Srogi szelest po węgłach, przykry szmer po górze,
Jakby z gruntu dom cały wywracały burze.
Porywa się co żywo, i gdzie kto mógł snadnie,
Ta kominem, ta oknem z popłochu przepadnie:
A sięgając omackiem, przez ślepy trafunek,
Obie nie swój ze ściany porwały rynsztunek.
Miłość sajdak śmiertelny, śmierć miłosny zmyka,
U téj pochodnia w ręku, u tamtéj motyka.
Już téż różana zorza świt niosła przyjemny,
Ściągając srebrną dłonią od wschodu kir ciemny;
Kiedy pielgrzymki nasze z owéj nocnéj trwogi
Błąkały się na różne rozpierzchnione drogi;
A zmieniwszy z orężem cel zwycięstwa nowem,
Śmierć młodych, miłość starców bawi się połowem.
Stąd ludzkiego żywota zważ igrzyska dziwne,
I rzeczy poplątanych obroty przeciwne.