Mord okrutny w ćmie czarnéj po powietrzu lata,
I pokryte żelazem skwadrony umiata;
Przemaga miłość sławy i niezwiędłe wieńce,
Któremi ty ozdabiasz zwycięskie młodzieńce,
A nie dając im życia w podłym konać gminie,
Wieziesz na złotych cugach do wiecznéj świątynie.
Jak wiele bohatyrów legło snem niepomnym,
Któryche-ś nie podała rodzajom potomnym!
Nikt o nich nie pamięta, bo zawisna razem
Śmierć tymże, co i kości, starła imię głazem.
Lecz chociaż i po zejściu nie tracą żywota,
Czy w dziejach Tucydyda, czyli Herodota;
Któż tak niebaczny, żeby nie poczuł różnice
Miedzy płazem a mężnéj polotem orlice?
Tamte ledwo po gnuśnéj czołgają się ziemi,
A ty rzeżesz obłoki skrzydły pierzchliwemi;
Gdzie swe nucąc kochanki, sięgasz jako trzeba,
Stopą niskich padołów a wierzchołkiem nieba.
Tyś szczęśliwsza nad owe mądre bałamuty,
Co żakom Platonowe wartują statuty:
Oni stoją za drzwiami gdzieś w pacholczym kole,
A ty mądrego króla używasz przy stole,
Który na cię wzgardzoną w ubierze słowiańskim,
Raczył z jasnego tronu rzucić okiem pańskim:
I zakłada ci Parnas na ojczystym łanie,
Byś już Tybrowi, ani zajrzała Sekwanie.
Za co ty imię jego i życzliwe chęci
Podaj niewygładzonéj latami pamięci,
Stawiać obok tych królów, z których łaski żyzna
Była w męże uczone i mądre ojczyzna.
1771, Zab. III, 383 — 94.