(Do Jacka Ogrodzkiego, Sekretarza W. Koronnego).
Mężu! któremu miłość i wierność doznana
Zdarzyła szczęście, serca być odźwiernym pana;
By, co on dla powszechnéj czynił matki, do téj
Pory, przez cię nam doszło, jak przez kanał złoty.
Komuż mam lepiéj ten rym przypisać, jak tobie,
Co w swéj piękne zebrawszy przymioty osobie
Sekretarza korony, poznałeś nie wczora,
Że gabinet być winien szkołą Pitagora?
Że przybytki rządzących światem, nie są innéj
Od pszczelników natury: kędy rzeszy gminnéj
Nie godzi się zazierać, ani można zgoła,
Co tam z wierną czeladką pierwsza robi pszczoła.
Od tylu lat na zacnéj wiek styrawszy pracy,
Masz ten dank, że z téj szkoły rozumni Polacy
I wyszli i wychodzą. Godzi się przy trudzie
Posłuchać, co téż Satyr mój na leśnéj dudzie
Zanucił na ten motłoch, który-ć niemym zowie,
Że się od ciebie żadnych nowinek nie dowie.
∗ ∗
∗ |
Ze wszystkich chorób dusznych, którym od téj pory
Świat podlega, jako złe, z fatalnéj Pandory
Puszki wypadszy, rodzaj śmiertelny dotyka,
Nie znajdziesz pospolitszéj nad słabość języka.
Z téj to podobno sama natura pobudki
Przystęp doń dwoistemi zagrodziła kłódki;
Żeby snadź warowniejszéj niewolnik katuszy
Nie tak swobodnie paplał, co się dzieje w duszy;
A chociaż się z kościanéj czasem wymknie klatki,
Zatrzymały go drugie przy wargach rogatki.
Największy to ze wszystkich zmysłów jest niecnota:
Co drugie wniosą, on sam wyniesie za wrota.