Jakowych starożytni Polanie nie znali,
Gdy na znak granic słupy żelazne kopali.
Dzielny bachmat pod siodłem, z rzemienia popręgi,
Pod burą niepoczesną łuk na grzbiecie tęgi,
U boku kord na łyku, grot w ręku stalisty:
To-to był u nich szlachcic, to ziemianin czysty.
Więc gdy zły czas wygładził stare obyczaje,
Poszedł prawdziwy honor w obce kędyś kraje.
Osiadła miejsce próżność, a miasto zasługi,
Hajdukami się szczyci i pięknemi cugi.
Już teraz to pan zacny, co kołpakiem wstrząsa
Sobolim, czupurnego pokręcając wąsa;
Wielkie włości i klucze szerokie posiada,
Stąpa jako z partesów, jak z trzynogu gada.
Zje kilka set dukatów na jednym obiedzie,
Kilką set darmostojów otoczony jedzie.
Co lokajów w bogate pasamany stroi,
Co się ani zwierzchności, ani prawa boi;
Swoją tylko wielkością głowę ma nabitą,
Sam sobie panem, sam jest rzecząpospolitą.
Więc téż tym bożkom wszystkie uchodzą swobodnie,
Warte w uboższych kaźni najsurowszéj, zbrodnie.
Zdrady, zdzierstwa, najazdy, wszystko-to są cnoty,
Bo ichmość mają dobra, sumy i klejnoty.
A ty, ubogi kmiotku, za snopek kradziony
Będziesz kruki opasał i żarłoczne wrony.
Bo w Polsce złota wolność pewnych reguł strzeże:
Chłopa na pal, panu nic, szlachcica na wieże.
Stój, piórko, by kto mych słów nie wracał na nice,
Abo się nie ozwały na stole nożyce.
Strach teraz prawdę mówić, poeto ubogi!
Nie wiesz, co są nahajki, pięści i batogi.
Lubo ja w szczególności nikomu nie łaję,
Czołem biję osobom, ganię obyczaje;
Życząc miłéj ojczyznie, by miasto fircyków,
Miała poczciwych ziomków, dzielnych wojowników.
1771, Zab. III, 161—174.