Jedni pieją, a drudzy coś w wiązanéj mowie
Gadają: wnet poznałem, iż to poetowie.
Ich tu kochane siadło: tu bezpiecznie ona
Tłuszcza, od rozumnego wygnana Platona,
Siedząc bezkarna miedzy pochlebnemi płoty,
Często najbrzydsze zbrodnie przeobraża w cnoty,
I srogie Cyrcy zioła, co trują okrutnie,
Wdzięcznym miodem napawa słodkorymnéj lutnie.
Widziałem tam ludzkiego narodu pożogi
I zbójcę świata miedzy policzone bogi;
Wyszydzoną niewinność, nadstawione sidła
Poczciwości, a dumie sypane kadzidła.
Wszędy biegał kłam piękny, owéj mistrz muzyki,
Tym nuty, tym rozdawał i skrzypce i smyki.
Saméj tylko nie było w téj zgrai satyry;
Bo któż miedzy podchlebcy miejsce najdzie szczyry?
Wyszczuje go nieprawość, wyszyje, wyswarzy,
Przyodziawszy w okropnéj płaszcz czarny potwarzy.
Więc jaki kraj, i ludzie tak do garnituru;
I kościół on ni gruntu nie miał, ani muru.
Coś wielkiego na pozór tylko; w rzeczy saméj
I dach i ściany z płótna, a z papieru bramy.
Pełno wewnątrz ołtarzów i marnego dymu
Dla owych bohatyrów i Aten i Rzymu,
Których gmin imionami naładował święta,
Rozum z naturą kładnie pomiędzy zwierzęta.
Wtym się ziemia zatrzęsła, a owo widziadło,
Jako marnie świeciło, tak marnie przepadło.
A ja téż ocucony pomyśliłem sobie:
Prawdziwie, Polskę naszę w równéj widzim dobie.
Wszystkich chwalim, iż dobrzy i świeccy i księża,
Jednak giniem bez skarbu, rządu i oręża.
1773, VIII, 6 — 25.