Gdy zacznie pić smaczne piwko,
Słodką bawili rozrywką.
Ledwo kilka miesięcy upłynęło, alić
Nie mógł się z nich jednego, kto słyszał, odchwalić.
Tak wszystko ślicznie pojął, co zagrał organek,
Czy to menwecik, czy to skoczny tanek,
Czy mazurka, czy kozaczka;
Nic nie było trudnego dla cudnego ptaczka.
Mało na tym, że śpiewał: kiedy mu na linie
Kazano w orzechowéj do góry łupinie
Ciągnąć wodę, lub obrok makowy ze żłobem,
Póty się silił to nóżką, to dziobem,
Aż do klatki zawindował.
Pan téż go zawsze na ręku piastował.
Pozwalał mu z dłoni jadać
I czasem na wąsach siadać.
Nie tak się drugi udał, choć równą wygodę
Miał, jak kolega, mak, cukier i wodę
I z kilką drążkami klatkę
I świeżą zawsze sałatkę.
Nie chciało mu się uczyć, biegał w kątek z kątka,
Każdego ostrym pyszczkiem dotykając prątka;
Aby mógł tylko przez jakową dziurę
Przykrą pożegnać klauzurę.
Darmo chłopiec nadymał organkowe miechy:
Lepiej wróbel świergotał, siedząc koło strzechy,
Niżeli on nieuk śpiewał.
Skakał tylko, psuł klatkę, albo brzuch nadziewał.
Aż téż pan rozgniewany, nie widząc poprawy,
Cisnął go kotu buremu do strawy,
Mówiąc: „Kiedyś niewdzięczny za me łaski, ptaku,
Znajdziesz lepsze mieszkanie u matusa w saku.
Niechaj ten raczéj na świecie nie żyje,
Kto tylko na nim je darmo i pije“.
Mości panowie studenci,
Życzę większéj do nauk wam przykładać chęci.
Nie traćcie marnie czasu: często się to przyda,
Że szlachcic głupi umrze za piecem u żyda.
1771, Zab. IV, 294 — 7.