Przyjdzie on, — kiedy duma, nienawiść i zbrodnie,
Świécące dawnym związkom ugaszą pochodnie,
Gdy ludy, wyglądając kresu niecierpliwie,
Ujrzą, jak świat ogniwo zgubi po ogniwie,
Wyrwami gwiazd, ognista pokryje się droga,
A w niebie, (jak po sali, w odblasku jasności,
Przechadza się gospodarz czekający gości)
Mijać będzie i wracać cień nieźmierny Boga.
Narodom jak bicz się zjawi,
Okup więźniom zmarnotrawi;
Pan go poszle, by wszelkie winnice spustoszył,
I urodzaje rozproszył.
I nie będzie lud wiedział, głęboko zmięszany,
Czy on w innéj świata stronie,
Nosił berło czy kajdany.
I w swych pieśniach wesela i śpiéwach ucisku,
Pytać będą, czy ogień wieńczący mu skronie,
Jest z płomieni czyli z błysku?
Rysy jego niekiedy śmiertelnych uwiodą,
Bo niebiańskie wziąwszy wdzięki,
Błyśnie, w promiennym blasku, anioła urodą,
Swym wzrokiem, będzie wiosnę przypominał młodą;
Uśmiéchem — uśmiéch Jutrzenki.
Czasem, jako smok czarny z żelaznémi szpony,
Rozwinie skrzydła, nocy kochanek samotny,