Iluż ja zgon widziałem? Jedna z mlékiem krew,
Druga samych aniołów rozumiała śpiéw.
Inna słaba, jéj czoło o dłoń się wspiérało,
A jak z krzewu wzlatując, ptaszek zgina krzew,
Tak jéj dusza zgięła ciało.
Ta blada, śmierci tylko w swéj rozpaczy woła
I szepcze imie, które nikt złożyć nie zdoła;
Druga lekko omdlała jak na lirze dźwięk,
Inna, miała, konając, i uśmiéch i wdzięk
Wracającego anioła.
Z kolébki krok zaledwie robiąc do mogiły,
Wszystkie żyły jak wątły, jak znikomy kwiat;
Jak niewinne gołąbki przeleciały świat;
Miłością i dziecinnym wdziękiem go zdobiły,
Licząc na wiosny, krótki wątek lat.
Co? Już znikły, już na nich cięży grobów głaz!
Tyle istot uroczych odstąpiłoż nas?
Tyle zagasłych świateł i liści zwarzonych!
Puśćcie mnie! niech, po kwiatach depcząc rozrzuconych,
W gęsty zapuszczę się las.
Lube Widma! Gdy boru obéjmie mnie cień,
Marząc, was słyszę i rozmawiam z wami,
Was odsłania i kryje wątpliwy tu dzień.
A przez gęste gałęzie, pomiędzy liściami,
Wasze zjawienie oczy moje mami.