Lśnią się skiby użyźnione,
Jakby srébrem powleczone,
Wzdęty tylko na godzinę,
Pędzi strumyk przez dolinę,
I rozszérza rowek stary;
A z kamyka, hucząc skorzéj,
Uniesionéj mrówce, tworzy
Kataraktę Nijagary.
Pochwycone w wir powodzi,
Płyną robaczki bez żagla;
Bojaźń śmierci je przynagla
Skoczyć w listek zamiast łodzi;
Gdy nie jeden na kępinie
Z słomki, trwożniéj jeszcze płynie.
Jak szczęśliwe w swéj niedoli,
Jeśli jaki im patyczek,
Zakręciwszy się w strumyczek,
Z flottą na brzég wyjść dozwoli.
Kraj zajaśniał w całym wdzięku,
Będziem z sobą teraz sami,
Oprzyj ramię na mym ręku,
Przejdziem pod témi lipami.
Słońce już się w staw zanurza;
Zaczém zstąpiémy ze wzgórza,
Na chwilę spojrzyj za siebie, —
Jak na zamglonym obłoku,
Jaśnieje naszemu oku,
Gród złoty, na ciemném niebie.