W słonéj kąpią się otchłani
Płci zmięszane w jednym tłumie,
Skądże ludzie ci nieznani?
Nikt powiedzieć nam nie umie.
Brzmią chrapliwie ich cymbały,
Na ten odgłos konie rżały,
Brzęk i rżenie się zmięszały
W Oceanu hucznym szumie.
Chmura chwilę w powietrzu zatrzymać się chce.
»Czy tu?« — Nikt nie objawił kto jéj odrzekł: »Nie.«
Egipt! ubrany w kłosy złociste i kwiaty,
Wskazał pole upstrzone jak dywan bogaty.
Za płaszczyznami płaszczyzny.
Wrzący piasek z południa, przestrzeń wód z północy
Chcą sobie wydrzéć Egipt; on świetny i żyzny
Z dwóch mórz urąga się mocy.
Trzy góry, twór człowieka, sięgały obłoku
Marmurowym trójwęgłem — i taiły oku
Stopy popiołem zasute.
Szły do złocistych piasków od ostrego szczytu
Rozszérzając się stopnie potwórne z granitu
Na krok dwusążniowy kute.