Strona:Wybór poezyj pomniejszych Wiktora Hugo.djvu/143

Ta strona została uwierzytelniona.

Potém, gdy wicher nagle zmiótł z nieba obłoki,
Wzrasta krokodyl wielki, tocząc kłąb széroki,
Stérczą mu, trzema rzędy, zęby zaostrzone,
Ślizga się złoty promyk po jego podbrzuszu,
I zwijając się na grzbiet czarny jakby z tuszu,
Oświéca łuski złocone.

Za chwilę wzniósł się pałac, zawiało — i runął,
Gmach obłoków, gdy jeden obłok się odsunął,
Nagle rozpadł się w zwaliska,
I rozsypał po niebie; wnet spiczaste chmury
Legły w przepaść, a szczyt ich, tak dziwacznie błyska,
Jakby przewróconéj góry.

Te z ołowiu, z żelaza, i z miedzi obłoki,
W których huragan, trąba, powodzi potoki,
I piorun spi w utajeniu, —
Bóg gromadnie zawiesił na niebie wysokiem;
Tak rycérz, swe oręże, pragnąc miéć pod okiem,
Zawiesza je na sklepieniu.

A słońce, nakształt kuli w ogniu rozżarzonéj,
I w wrzący piec hutniczy napowrót rzuconéj,
Spadające z niebios szczytu,
Dzieli fale obłoków, pędem rozerwane,
I w ognistych bałwanach tryska do zenitu
Lśniącą, zbielałą chmur pianę.

Ah! spoglądajcie w niebo gdy słońce, zapadnie,
Niewysłowioną roskosz każdy z was uczuje,
I lepszego was życia nadzieja owładnie;