Strona:Wybór poezyj pomniejszych Wiktora Hugo.djvu/147

Ta strona została uwierzytelniona.

Lecz czegóż-to w mgle ranku rozeznać nie mogą
Oczy nasze? Zostańcie i niechciéjcie trwogą
Niebezpieczeństwa wyprzedzać.
Pewnie, z dalekich pustyń, wyrwany z korzeniem
Pień staréj palmy, Nilu porwany wstrząśnieniem,
Piramidy chce odwiédzać.

Lecz nie! To coś innego, wzrok zmieszany zwodzi,
Czy to Izyda z Konchą, czyli Hermes w łodzi,
Ku naszéj zbliża się stronie.
Ah! nie! To płynie z dzieckiem puszczone czółenko,
A dziécię kołysane falą i jutrzenką,
Spi, jakby na matki łonie.

Spi! Kto widzi płynące dziécięcia łóżeczko,
Rzekłby, że się przesuwa po niestałéj rzéce,
Śnieżnych gołąbków gniazdeczko.
Buja fala, snu jednak nie przerwie dziecinie,
Kolébka jego w wiatrów będąca opiece,
Śmiało po przepaści płynie.

Budzi się! Przybiegajcie towarzyszki drogie,
Ah! Co za matki serce mogło być tak, srogie,
By dziécię powierzyć fali!
Wyciąga swe rączęta! Cóż będzie z dzieciną?
Koszyk z sitowia, jego obroną jedyną;
Cóż go od śmierci ocali?

Zbawmy je! Lecz jest może z Izraela rodu,
A ojciec go potępił! Z jakiegoż powodu
Mógł ojciec potępiać dziécię?