»Sękatym kijem, dzidą, nie wzniecam obawy,
Nie mam ni srebrnéj brody, ani czarnych włosów,
Nie zdobi mnie różaniec ani pałasz krwawy,
A tchnieniem, którém ledwie wzruszę listek trawy,
Nie zdołam, z brzmiących rogów dobyć hucznych głosów.«
»Jam jest dziécię powietrza, Sylf, mniéj niż marzenie,
Syn wschodzącego słońca i wiosny kwiecistéj,
Gość kominka, gdy z zimą spadną mroźne cienie,
Duch odrywany z rosy przez słońca promienie,
Nieścigłego Eteru mieszkaniec przejrzysty.«
»W wieczór, gdy sobie dwoje kochanków po cichu
Czyniło ślub miłości, szczęśliwi, weseli;
Słyszałem wszystko, w kwiatka ukryty kielichu,
Przylatam, ci w uścisku skrzydełko mi wzięli,
Ledwiem odzyskał wolność, gdy już noc ujrzeli.«
»Teraz późno mi będzie do méj róży wrócić,
Już się do snu zamknęła. Nie chciéj mnie zasmucić,
I w nocy zbłąkanego przyjmij syna zorzy,
Niech się w twojéj pościałce do jutra położy;
Mało ci miejsca zajmie, snu nie będzie kłócić.«
»Za przyćmionem światełkiem poszli bracia moi,
Nie jeden skrył się w listek, co go rosa poi,
Lub się w miodowy kielich lilii zamyka.
Gdzież pójdę? nigdzie kropla rosy już nie stoi,
Nie widać w polu kwiatka, na niebie promyka.