Strona:Wycieczka.djvu/052

Ta strona została uwierzytelniona.

Jakże dziwna jest myśli siła czarodziejska!
Bo gdy nią dawne moje wspomnienia ogarnę,
to życiem dla mnie tętni nie śródmieście gwarne,
lecz ta — jedna z najcichszych — ulica przedmiejska.

Nie wiem, co ją tak rojną i tak ważną czyni,
że nad wszystkie ulice inne ją przeniosłem.
Bo czyż to rzecz tak wielka, że mieszkałem przy niej —
i to w czasie, gdy byłem dzieckiem niedorosłem?

Chodnik na niej był kiepski, a bruku — nie było,
i często na niej błoto świeciło rozkisłe.
Od kępy plant zbiegała kręto i pochyło,
a jakby rzeczny dopływ, wpadała wprost w Wisłę.
 
I co się może komu nieco dziwnem wydać,
na domach miała same numery parzyste,
a z nieparzystej strony było niebo widać
i na tle nieba wielkie wieżyce strzeliste.

Zielone, gęstwą krzaków porośnięte wzgórze
hardo się zaznaczało stoku swego zrębem,
dźwigając równie strome zębate przedmurze,
co ząb za ząb walczyło z czasu srogim zębem.
 
Lecz widziało się przecie, że w owych zapasach
zwycięży i rywala dumnego umniejszy