i widać było jasną i natchnioną głowę,
pochyloną nad kartą olbrzymiego dzieła.
Jasne gwiazdy świeciły tym poczętym dziełom;
patronował im wiernie, jak druh i powiernik,
ten co w niebiańskich sferach wielki zdziałał przełom
i ziemię z posad ruszył, a zwał się — Kopernik.
Nigdy on tobie, ojcze, nie skąpił odwiedzin;
a za nim przychodzili też inni, co sami
byli iście jasnemi ludzkości gwiazdami,
jako odkrywcy nowych promienistych dziedzin.
Wsparci na niebie — jakby na wielkiej opoce —
wieńczyli czoło gwiazdą przejasną: ideą.
I rozmawiali z tobą w te gwiaździste noce
Leonardo da Vinci, Kepler, Galileo...
Umysł twój, jak ognisko we zwierciadle wklęsłem,
skupiał w sobie odległe wzajemnie promienie
i poprzez gwiazd pomosty snuł — przęsło za przęsłem —
drogę w niedostrzeżone czasy i przestrzenie.
Ten glob ziemski, niejasny, nikczemny i mały,
tobie złotych dróg gwiezdnych przesłaniała warstwa,
Wobec ogromu niebios śmieszne ci się zdały
wszelkie ludzkie potęgi, państwa i mocarstwa.
Wśród gwiazd (mawiałeś) niema podłości i zbrodni,
nienawiści i złości, przemocy i wroga.
Tam świat jasny, otwarty — tam się najswobodniej
żyje i najszczęśliwiej — bo najbliżej Boga!
Strona:Wycieczka.djvu/054
Ta strona została uwierzytelniona.