Strona:Wykolejony (Gruszecki) 12.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

w małem miasteczku niewitanie się z przechodzącymi musiało zwrócić uwagę. Czyż byłby tak niecierpiany? Zdawałoby się.
A jednak dawniej tak nie było.
Był to syn niezamożnych rodziców, mieszkańców tej mieściny. Po ukończeniu szkoły elementarnej oddano go do gimnazyum, bo chłopak zdradzał wielką chęć do nauki.
Z gimnazyum poszedł o własnych siłach na uniwersytet i zniknął na lat kilka z oczu znajomych, którzy zresztą nie bardzo się dopytywali, bo i nie było kogo, gdyż rodzice p. Stanisława pomarli, a żyła tylko stara ciotka, chowając przy sobie młodą sierotę, daleką kuzynkę.
I byliby wszyscy zapomnieli, że gdzieś tam na szerokim świecie tuła się p. Stanisław, gdyby on sam nie zjechał pewnego dnia do miasteczka.
Było to w końcu maja, którego tchnienie ożywiło całą naturę. W oddali zieleniły się lasy na piętrzących się górach, bliżej miasta po ocienionych gajach odzywały się wilgi, kosy, zięby i sikorki, a w polu skowronek nucił długą piosenkę. Poważne grusze i jabłonie obsypane białem i róźowawem kwieciem, potrząsały zlekka gałęźmi, zabielając delikatnemi listeczkami zieloną murawę. W około było tak