Strona:Wykolejony (Gruszecki) 19.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

Wieczorem, jak zwykle, usiedli wszyscy na ganeczku, ale jakoś rozmowa nie szła tak żwawo, jak bywało.
A przecież tak piękny, pogodny, cichy był wieczór czerwcowy.
Zapach róż, lilii, rozety, napawał wonią powietrze, od czasu do czasu wiatr przynosił miodną woń lipy i ożywcze tchnienie rosy. Ćmy białe, znów szare i różnobarwne, to brzęcząc siadały na kwiatach, znów biły w oświecone okna. Komary dzwoniły swą jednostajną piosenkę, a szumiący chrząszcz przelatywał niezgrabnie nad ogródkiem. Zdala słychać było ujadanie psów i nawoływania gospodarzy przedmiejskich.
Wtem zeszedł księżyc i na sekundę wszystko się uciszyło w naturze, aby ze zwiększoną siłą odezwać się przy tęsknym wtórze słowika.
Srebrne światło księżyca padło i ganek, a Stanisław jak gdyby zachęcony tym cichym promieniem, zwrócił się do ciotki. Popatrzył przez chwilę na jej twarz zamyśloną i rzekł z przymileniem:
— Czy się cioteczka gniewa na mnie? Czy zmartwiło ją może moje zatrudnienie?
— Widzisz moje dziecko, ja się tam na tem nie rozumiem, ale wiem o tem, że chleb każde-