Strona:Wykolejony (Gruszecki) 44.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

Stanisław obojętnie przypatrywał się tym przygotowaniom, zdawało się nawet, że go drażnią i nudzą. Załatwił tylko formalności kościelne, sprowadził ze stolicy kilka pak książek i resztę swoich rzeczy.
Rób jak ci dogodnie, byle tobie było dobrze, o mnie się nie troszcz, mawiał, gdy Helcia dopytywała się o jego upodobania.
Wśród tych rozlicznych przygotowań, szybko się zbliżał termin ślubu. Im bliżej było tego dnia, tem bardziej chmurniał Stanisław, był niespokojny, po całych dniach zamykał się u siebie w hotelu zaledwie na chwilę wchodził do Helci. I ona nie była tak spokojną jak dawniej, ta nieznana przyszłość przestraszała ją, pragnęła jej i obawiała się zarazem, chciałaby odwlec dzień ślubu, to znów przyspieszyć. Ale czas mijał zwykłą koleją rzeczy, już tylko dwa dni, już tylko dzień jeden, jeszcze jedna noc i długi, długi dzień ślubny, aż wreszcie wieczorem zajechały sanki do których wsiedli państwo młodzi, jedna drużka, drużba i świadkowie.
Kościołek był natłoczony ciekawą publicznością, padły wreszcie sakramentalne pytania. Stanisław odpowiadał śmiało i ostro, niemal wyzywająco — Helcia cicho, szeptem ledwie dosłyszalnym.