Strona:Wykolejony (Gruszecki) 63.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

Na niebie gwiazdy zwolna bladły, a błękit przybierał barwę blado-niebieską. Dalekie góry pokryte były mgłą, która powiewnie kładła się na doliny, osłaniając gazowo dalsze i bliższe przedmioty. Zupełna cisza panowała w około. Stanisław patrzał w zmienne kształty mgły i myśl swobodnie biegła, niekrępowana żadną zewnętrzną przeszkodą. Wpatrując się w tę mgłę i wysokie góry, przesunął mu się obraz stolicy, której tak dawno nie widział. Ulice i place przybierały widoczne kształty, wspomnienia cisnęły się jedne po drugich w nieprzerwanym szeregu. Oglądał te miejsca, wśród których był tak szczęśliwy, wesoły i swobodny. Tam ją widział, tu z nią mówił, ówdzie witał z podróży i słuchał jej zwierzeń. Wszędzie ją widział, ruchoma mgła wzięła na się jej smukłą i wiotką postać, nawet te same głębokie i myślące oczy patrzą na niego i widzi usteczka na wpół odchylone do uśmiechu i powitania. A nawet, nawet granatowa sukienka migła przed nim. Tak, to ona — tylko głosu nie słyszy.
Wtem nagle w dalszym pokoju zapłakało dziecko, Stanisław drgnął, przetarł oczy i smutnie się uśmiechając zamknął okno.
Ten płacz dziecka, jego dziecka, przypomniał mu, że jest żonaty, że nie powinien myśleć, nawet marzyć o innej kobiecie, prócz o żonie.