swojej zapomniał wziąć z domu. Czasem atoli uczuwał wielką zazdrość, gdy widział, iż wojskowi i studenci okazują Mani zawiele grzeczności. Ale ona zawsze go przekonała, że jego zazdrość nie ma najmniejszej podstawy. Trwało to z pół roku. Brzdączkiewicz stale jadał obiady u Michaux, kolacje również; niekiedy zaś, gdy nie miał co robić z czasem, wpadał jeszcze i po południu na piwo, a piękna Mania dostawała za każdym razem dyskę pour boire. Nie można powiedzieć, żeby przepłacał uczucie...
Aż tu naraz zjawił się gość niezwykły, podobno były ober-konduktor kolei warszawsko-wiedeńskiej, który równie często odwiedzał restaurację, a w dodatku był o wiele hojniejszy dla Mani: sypał bowiem czterdziestówkami za każdym razem. On też niebawem odbił profesorowi dziewczynę.
Pedagog znowu obniżył skalę swego szacunku dla kobiety. Teraz ani wołowina, ani cielęcina, baranina i t. d. nie smakowały mu tak, jak przedtem. Jednakże na złość Mani i udając obojętność z powodu doznanego zawodu w miłości, w dalszym ciągu stołował się u Michaux. Obsługiwała go teraz, równie jak Mania nadobna, Kazia. Oj, ta Kazia, kto się w niej nie kochał!...
Strona:Wywczasy młynowskie.djvu/009
Ta strona została uwierzytelniona.