Wypowiedziawszy to z ogromnym zapałem i naciskiem, Brzdączkiewicz, bardzo z siebie zadowolony, pomyślał, iż należy zmienić chyba drażliwy temat rozmowy o żywieniu dzieci. Profesor zwykle bez żadnej ceremonji i najprostszą drogą od moralności przechodził do piękna, o którem zawsze bardzo chętnie rozprawiał, usiłując wcześnie już w młodych umysłach szczepić — jak powiadał — i rozwijać uczucia estetyczne, zamiłowanie do piękna.
— Garczewski — rzekł więc, zwracając się do jednego z uczniów — czy widziałeś kiedy rzeczy piękne, to jest przedmioty, które ci się tak podobały, że je oglądałeś z przyjemnością, a potem je sobie z lubością przypominałeś? Pomyśl i powiedz!
— Widziałem takie rzeczy, panie profesorze, i przypominam je sobie...
— Naturalnie, musiałeś widzieć: niebo, zasiane w nocy gwiazdami, kwiecistą łąkę, którą przerzyna czysty strumień, bór szumiący, pełen śpiewu ptaków, malownicze skały...
— Nie, proszę pana profesora, ja widziałem pączki! — przerwał chłopiec.
Złowrogo spojrzał nauczyciel na ucznia, otwarł usta i już miał palnąć mowę, przejść od piękna do moralności, gdy się rozległ głos dzwonka, zwiastujący koniec lekcji.
Strona:Wywczasy młynowskie.djvu/020
Ta strona została uwierzytelniona.