naty i jakoby kopiących dołki pod Dryblaskim.
Dostateczny brak logicznego związku wynagrodził mówca sowicie fanatycznym jakimś zapałem. Jego mdłe, wiekiem i pracą znużone oczy zaświeciły dziwnym ogniem, a na policzkach i skroniach, wśród wieńca siwiejących naokoło włosów, wystąpiły wypieki, niby zimowe różyczki na śniegu.
Zanim przeszedł do konkluzji, czyli do czwartej części swej mowy, użył nieoczekiwanego przez słuchaczów retorycznego zwrotu, a mianowicie rzucił pytanie:
— Szanowni koledzy, przedstawiłem wam obraz ideałów, zabiegów i celów pedagogicznych, godnych naszego uznania i szacunku! Przedstawiłem również obraz społecznej ciemnoty, brak rozumu i charakterów, zepsucie obyczajowe, niskie plotkarstwo, niecne napady na cudzą cześć, nikczemną intrygę. A teraz, panowie, pytam — cóż wy na to?...
Zapanowało naprzód milczenie, potem ten i ów półgłosem robił uwagi, zawiązywały się rozmowy i narady, gwar wzrastał, aż nareszcie powstała taka wrzawa, że Brzdączkiewicz nie mógł już przyjść do słowa i wygłosić czwartej części swej klasycznej mowy. Nadaremnie kilkakrotnie uderzył w stół pięścią, przyzywając do porządku; nikt go nie
Strona:Wywczasy młynowskie.djvu/040
Ta strona została uwierzytelniona.