Musiał spać przyjemnie, raczyć się rozkosznie w sennych marzeniach, skoro nazajutrz, gdy wstał, aby się oddać życiu rzeczywistemu, spostrzegł, iż podczas snu nocnego popołykał kawałki waty maczanej w wodzie kolońskiej, które sobie był powtykał w wypróchniałe otwory pobolewających go zębów. „Sodoma i Gomora!“ — mruknął.
Nie poszedł do szkoły; ale ponieważ miał pracować w interesie najwyższych zadań wychowawczych, przeto mniemał, że mu przełożony nie powinien potrącać wynagrodzenia za opuszczone lekcje. Popijając więc herbatę, zabrał się do pisania.
Rzecz dziwna, i dziś mu nie szła praca literacka. Zmuszał się do myślenia o ideałach, a tu myśl marna, głupia, przyplątała się do głowy, owładnęła umysłem profesora i nie chciała go opuścić. Upornie narzucało mu się pytanie: „Co się mianowicie stanie w żołądku z watą, nieświadomie połkniętą podczas snu w nocy?“
Umysł człowieka żyje skojarzeniami: jedna myśl budzi drugą, i w tym łańcuchu, złożonym z licznych nieraz ogniw, zatraca się częstokroć wątek myślenia. Profesor zapomniał o ideałach. Mimowolnie przypomniało mu się bowiem, iż ongi był na świecie prorok Jonasz, którego losy życiowe zaniosły
Strona:Wywczasy młynowskie.djvu/057
Ta strona została uwierzytelniona.