kopiejek, a na piwo daje wtedy tylko, kiedy mu się należy dwie kopiejki reszty!
Mostki cielęce przybyły na stół; profesor się nachylił, obwąchiwał, nareszcie jeść zaczął.
Starszy kelner, nie mając nic lepszego do roboty, z serwetą pod pachą stał w oddaleniu i patrzył na gościa — zapewne w milczeniu robił sobie uwagi.
— Proszę jeszcze o jedno piwo!
Na to wezwanie Ferdynand poskoczył i po chwili stawiał już na wojłokowej podstawce przelewające się przez wierzch pieniste piwo a jednocześnie zapytał:
— Jakże panu profesorowi smakują mostki?
— Ujdą! — odrzekł Brzdączkiewicz, poruszając wąsami, których się czepiał sos biały i gęsty jak krochmal. Tylko porcje jak dla dziecka: jestem głodny — cóż mi dacie jeszcze?
— Możeby ptaszka — potem leguminkę jaką?...
— Czy są jaja świeże?
— Oh, panie profesorze, prościuteńko ze wsi!...
— To proszę mi dać pięć jajek, sadzonych na buljonie!
I znowu pan Ferdynand w cwał pobiegł do kuchni, gdzie wykrzykiwał:
Strona:Wywczasy młynowskie.djvu/066
Ta strona została uwierzytelniona.