i wyglądali na schody. I ta okoliczność rozłączyła przyjaciół.
— Musiał mu ktoś gorącego sadła zalać za skórę, skoro on tak około mnie skacze! — powiedział sobie profesor, zacierając ręce. Dryblasek jest tchórz, łatwo się zraża, lada co go dręczy, gryzie... Tu musi być klucz do tego zagadkowego obdarzenia mię zaufaniem. Czyż ja się dziś rano jeszcze mogłem spodziewać, że zostanę przełożonym zakładu wychowawczego? O, ja wiem, że imię moje jest dobrą firmą!... Nic a nic nie ryzykuję, a widoki są dobre. To tam puste gadanie o tej pracy, od której jakoby nabawił się cierpień nerwowych. Hipokryta, zamyka się w gabinecie, nic nie robi i myśli, że kto uwierzy w jego ciężką pracę! Cóż on sądzi, że ja będę za niego orał? Bardzo się zawiedzie. Widocznie doszedłem do tego, do czego wzdychałem przez całe życie: kuchnia w domu i na każde zawołanie! Pociągnie się najprzód kucharza do egzaminu i jeśli lichy — dymisja. Robić oszczędności na swoim organizmie, skąpić sobie — nie myślę. Bardzom ciekawy, jak on ułożył sprawę przychodu i rozchodu? Ee, taki majster musiał się pozastrzegać, zabezpieczyć sobie ładny dochodzik!... A mnie sama nadzieja lepszego bytu już sił dodała w tej chwili: czuję się zdrowym, krzepkim.
Strona:Wywczasy młynowskie.djvu/084
Ta strona została uwierzytelniona.