Strona:Wywczasy młynowskie.djvu/087

Ta strona została uwierzytelniona.

sędziwego wieku, po wieniec zasługi wyciąga chudą rękę skąpca, która jedynie do siebie garnąć umiała. Zuchwalcze, tobie się chce sławy myśliciela, cnotliwego dobroczyńcy ludzkości, może i fanatyka jakiej ideji? Żuj oto bezbożniku, chleb swój z tą samą obojętnością, z jaką spełniałeś służbę przy tych ołtarzach, które zaledwie umiesz nazywać!
Jest to krótka, lecz dostateczna charakterystyka owego męża zaufania, który na dzisiejszy właśnie wieczór zaprosił do siebie wychowawcze grono zakładu Dryblaskiego.
Atoli zebranie u Przytyckiego nadzwyczajnie wszystkich znudziło. Nauczyciele zeszli się o siódmej, łazili po kątach salonu i ziewali. Botanik oglądał pokojowe rośliny w doniczkach, jeograf przerzucał album widoków Szwajcarji, matematyk zaciągał się cygarem, puszczając z ust kółka dymu. Ci ludzie pracowali razem i dla jednego celu, a nie mieli o czem mówić z sobą; znać było, że to jest towarzystwo źle dobrane, że nikt nikomu nie ma nic do powiedzenia. Pan gospodarz otwierał parę razy usta, zaczął mówić o braku opinji w sprawach wychowania, ale mu powiedziano, że trzeba z tem poczekać na przełożonego, a głównie Brzdączkiewicza, który zobowiązał się napisać obronę ideałów. Interes pedagogów dla zakładu coś jakby ochłódł,