Dryblaski przyszedł już po dziewiątej, a Brzdączkiewicz utrafił tak dobrze, że z chwilą jego wejścia akurat wszyscy zasiadali do kolacji.
— Nareszcie! — wykrzyknął gospodarz, czule ściskając nowoprzybyłego. Cóż się to pan profesor tak spóźnia?
— Pracowało się! — odparł Brzdączkiewicz, ukradkiem upatrując, gdzie stoi butelka z wódką i przekąski. Dalibóg, oczy niedługo człowiek straci nad poprawianiem tych wypracowań!
Nawiasem mówiąc, wypracowań wcale nie poprawiał, tylko się wyspał po obiedzie.
W czasie kolacji panowało takie samo milczenie, jak przed kolacją, tylko Brzdączkiewicz, siedząc obok pani domu, odwracał niekiedy oblicze od talerza i zachwalał już to sos, już jarzynkę, a miał przekonanie, że w ten sposób bawi i uszczęśliwia swą damę.
Przy końcu stołu nauczyciel kaligrafji prowadził żywą rozmowę z nauczycielem śpiewu o wynalazku prochu bezdymnego, a obaj ciągle się zwracali z zapytaniami do nauczyciela chemji, „czyby im nie zechciał kiedy pokazać w laboratorjum, jak się robi proch bezdymny?“
Przytycki widział, iż goście jego mają ogromny apetyt, ale nie pojmował dlaczego
Strona:Wywczasy młynowskie.djvu/089
Ta strona została uwierzytelniona.