żej omawiając warunki objęcia zwierzchnictwa nad zakładem wychowawczym.
Powróciwszy do domu, Brzdączkiewicz nie mógł zasnąć: może dlatego, że się w dzień wyspał, a może z niezwykłego wzruszenia. Już bowiem nazajutrz miał go Dryblaski przedstawić nauczycielom i wychowańcom, jako swego zastępcę, i przelać nań całą swą władzę. Tak się między sobą ułożyli, wracając z kolacji od Przytyckiego. Chwila była nadzwyczajna, więc nie dziw, iż sen uciekał z powiek pedagoga.
Puścił teraz wodze myślom. Oczekiwało go zadanie wychowania setek dzieci na ludzi. Myślą tą opanowany, począł się zastanawiać, czy on też rzeczywiście miał zamiar wychować kiedy kogo. Jakby przez mgłę pamiętał, że mu się raz czegoś podobnego zachciało. Właśnie, kiedy tylko co ukończył był uniwersytet, zaproponowano mu wychowanie gdzieś na wsi czterech chłopczyków. Warunki były korzystne, przeto przyjął obowiązki. I teraz żywo stanęły mu w pamięci wszystkie szczegóły. Z Warszawy wyjechał w popielatym kapeluszu, w niebieskim krawacie i ciemno-niebieskich okularach. Jakoś tak się zdarzyło, że tylko dwie książki miał z sobą: „P. Ovidii Nasonis Metamorphoses“ i „Jedynie prawdziwy, a nader użyteczny
Strona:Wywczasy młynowskie.djvu/091
Ta strona została uwierzytelniona.