No, przecieć ten Rogieluk po Rogieli, po kobyle całą gębą, nie po żadnej wywłoce. Ojciec zaś jego był Dolop, jednoralski kóń, tę stajnięby przeskoczył, jakby do czego przyszło. I dziecko z takich ojców ma mieć oler — słyszał kto kiedy? Tyla, czy ja to jaki posłuch znajdę u państwa? Nie mnie wiara, jeno — Apolinaremu; niby chodzi o ten kieliszek gorzałki, że go sobie kiedy niekiedy użyję. Na Rogieluka znowu bez to zawziątek, że się raz rozbiegł, poniósł ich i do rowu wywalił — oo, wielgie rzeczy! Musiał, — bo na koźle nie było chłopa, jak przynależy. Ale się przecie nikomu nic złego nie stało, jacy ten tam ich amerykan w drobniutkie trzaseczki poszedł.. Oj żeby tak kóń miał człeczy rozum, a togo hycla Apolinara uczciwie był uszlachcił! Cóż kiej go jeno w błocisku należycie zcierał.
Rogieluk, sobako jedna, będziesz mi tu uszy stulał na staniu? Słyszysz... — eee, pókim dobry! (Tupie nogą) Rogieluk, nie będzie z ciebie dwóch, tylko!... Moi ludzie, cie-wy, rży do mnie. Hm, co prawda, tom ja ciebie, zacieczony, wychował od maluśkiego źrebaczka — pamiętasz? (Wyjmuje z zanadrza butelkę, wstrząsa ją, przegląda szkło pod światło, potom pije i ociera usta połą kapoty)
Musi kóżdziutenieczkie bydlę ma przywią-
Strona:Wywczasy młynowskie.djvu/104
Ta strona została uwierzytelniona.