bardzo przestrony i z długiemi rękawami, pozawijanemi ku łokciom, a cały w strzępach. Franek w jednej ręce trzymał otwarty kozik, w drugiej — kawałek wystruganego drewna.
— Czego się wałęsasz za domem? — rzekł ojciec szorstko.
Chłopak nic nie odrzekł, tylko otarł nos rękawem i wtedy ojciec zwrócił uwagę na wystrugane drewno.
— Zbutniku jeden, nie wiesz, że w takie wielkie święto grzech kozikiem strugać?... A pacierz mówić, Pana Boga chwalić, nie obrażać!... Ja tu zaraz z wami porządek zrobię, sobaki!
Słysząc to, Zośka czemprędzej się przeżegnała i udawała, że odmawia pacierz, którego nie umiała.
Nawrot odebrał Frankowi wystrugane drewno i w oburzeniu chciał je rzucić w brudną kałużę przed chatą, kiedy naraz spostrzegł, że to jest krzyżyk. Zamglonym wzrokiem przypatrzył się uważniej i na krzyżu rozpoznał delikatnie wyrzeźbiony wizerunek Zbawiciela. Rysy twarzy złagodniały mu nieco, nieznacznie krzyżyk do ust przycisnął i pocałował. Mimowoli nasunęło mu się teraz pytanie: „Czy grzechem jest struganie w wielkie święto krzyżyka?“ Raz mu wypadało, że — tak, drugi raz, że — nie.
Strona:Wywczasy młynowskie.djvu/116
Ta strona została uwierzytelniona.