Strona:Wywczasy młynowskie.djvu/142

Ta strona została uwierzytelniona.

między nimi nie przyszło ani do zażylszego zbliżenia, ani do krwawego zatargu. Postawiwszy do góry ogony i najeżywszy się na grzbiecie, dwa psy dreptały jeden około drugiego, wyszczerzały do siebie zęby, warczały i na tem się kończyło. To pewna, że gdyby między takimi mocarzami przyszło do wybuchu wrogich uczuć, krew polałaby się niezawodnie.
Zresztą znajdowało się w tej wsi dużo innych jeszcze psów, godnych uwagi zarówno ze względu na swoją powierzchowność, jak i wewnętrzne przymioty.
Był tam Płatek, pies płowy, na króciutkich nóżkach z ogonem kołtuniastym, z łbem tak kosmatym, że mu oczu nie było widać. Rzucał on się zwykle na koła przejeżdżających wozów z nadzwyczajną gwałtownością i z jakimś dziwnym, ochrzypłym wrzaskiem, przypominającym pianie młodego koguta. Zaraz w następnej chałupie pełnił obowiązki stróża Kruczek, czarny, z ogonem zawsze w górę podniesionym i jak u lewka zakończonym kiścią, z uszyma śpiczastemi. Ten po całych dniach wystawał w bramie swojego podwórka i miał upodobanie dokuczać przechodnim krowom, które gryzł po nogach, szarpał za ogony. Rozbój był to pies ponury, barwy czarnorudej, z obciętemi uszami, bez ogona, kudłacz,