mówiąc, sam spełniał obowiązki psa domowego. Kwiatek nigdy nie miał osobliwych łask u swoich państwa, a teraz nietylko, że je stracił do szczętu, ale stał się przedmiotem nienawiści. Baba powiadała, że jej pies obmierzł i patrzeć na niego nie może. Już się z ran trochę wylizał, raz, drugi zajrzał do izby, dręczony strasznym głodem. Z ożogiem skoczyła do niego gospodyni jak jędza, wykrzykując:
— Co, ciebie, zatracony, miałabym jeszcze karmić?...
I wygoniła go na drogę. Gdy go jeszcze gospodarz kopnął potężnie i dotkliwie uraził w jakąś niezagojoną ranę, gdy parobek przeciągnął po grzbiecie ciętym biczem, wtedy już tam nie było co robić w owej chałupie.
Zabrał się Kwiatek i poszedł. Gdzież się tu udać? Jedynym otwartym domem na wsi jest karczma; do karczmy przeto pies podążył i tam się zatrzymał; patrzał, jak ludzie jedzą, piją, gwarzą. Może mu się to i spodobało, gdyż przy karczmie pozostał.
Nikt tutaj na niego nie zwracał uwagi, mógł sobie leżeć w stajni, przed karczmą, a nawet w szynkowni: był bez pana, swobodę miał całkowitą. Ale też nikt nie myślał o jego sposobie do życia.
W karczmie ciągły rozgardjasz, coraz to
Strona:Wywczasy młynowskie.djvu/151
Ta strona została uwierzytelniona.