i przepadł. Jeden z psów dworskich widocznie poczuł coś niewyraźnie i nawpół zaszczekał przeciągle, nawpół zawył. Na ten odgłos zawyły inne psy dworskie, a za niemi — psy we wsi.
Kiedy Warga złaził z topoli, pewny, że Kwiatek przytrzymuje złodzieja, wszystkie psy właśnie rozpoczynały muzykę, co Kwiatka tak jakoś chwyciło za serce, iż przysiadł i także zawył. Żałosne dźwięki, zmieszane z hukiem wichru, przeraziły zabobonnego stróża. Wiatr, wisielec niepochowany, wycie psów — było za wiele! To mu tak pomieszało rozum, iż, nie znalazłszy na dole złodzieja, przypisał zniknięcie jego działaniu sił nadprzyrodznych. „A kto wie, czy to był złodziej!“ Ta myśl przypięła stróżowi skrzydła. Jak szalony wpadł do okólnika i zupełnie nieprzytomny pobiegł do mieszkania ekonoma, którego zbudził, waląc pięściami w drzwi, okna. Zerwał się przestraszony tym gwałtem ekonom, wybiegł i pytał, co się stało. Ale gdy Warga mówił coś bez związku o wisielcu, wyciu psów, wichurze i szopie, rozgniewany ekonom wyciął mu siarczysty policzek i poszedł spać.
Jakoś w parę tygodni potem, podczas pogodnej nocy Kwiatek znowu poczuł złodzieja w tej samej szopie i począł srodze warczeć:
Strona:Wywczasy młynowskie.djvu/172
Ta strona została uwierzytelniona.