Stanął groźny olbrzym i wnet dwa psy najśmielsze wyleciały w powietrze z rozpłatanemi brzuchami, dając innym towarzyszom straszny przykład, że nierozważna odwaga jest szaleństwem. Psiarnia straciła teraz ochotę do boju i na polu bitwy czynny był do końca jeden tylko Kwiatek. Ranny dzik byłby niezawodnie uszedł, gdyby go Kwiatek w ucieczce nie powstrzymał, osadzając nieustannie.
To też, kiedy już otrąbiono zwycięstwo, wszyscy wykrzykiwali: „Cóż to za dzielny pies! Tylko z takim chodzi się na dzika!“ Dziedzic przyzwał do siebie Kwiatka, głaskał z upodobaniem i nazwał „swoim poczciwym pieskiem“. A nie skończyło się na samych pieszczotach: ten i ów wydobywał z torby już to kawałek kiełbasy, już słoniny i wszystkich cieszyło, że Kwiatka raczyli. Inne psy przybyły tam także, cisnęły się do myśliwych; ale je przyjęto z powszechnem oburzeniem: „Poszły precz, gałgany!“ — krzyknął dziedzic, robiąc jednocześnie srogą fizjognomję i groźne giesty. Po raz pierwszy w życiu miał Kwiatek sposobność spełniać robotę, która mu sprawiała jak największą przyjemność, i po raz pierwszy zadowolnił ludzi, zasłużył sobie prawie na ich uwielbienie, po raz pierwszy poczuł na podniebieniu nieznane dotąd przy-
Strona:Wywczasy młynowskie.djvu/177
Ta strona została uwierzytelniona.