przekroczył progi dworu i pozostawał z dziedzicem przez czas obiadu. „Psa fetują, a człowiek zmarzł jak kość. Żeby też choć kieliszek wódki!“ — mówił sam do siebie i gwizdnął z taką złością, że mu aż tchu w płucach zabrakło. Skoro się więc teraz Kwiatek do niego zbliżył, stróż kopnął go z całej siły nienawistnie i rzekł: — „Wara ci, psia duszo, do dworu się włóczyć!... Albo i do tego boru potrzebnieś ty, hyclu, poleciał? Mnie służ, nie drugim!“ — I chciał go jeszcze raz kopnąć, lecz pies szczęśliwie umknął, podobnie jak w lesie unikał zamachów dzikiej świni.
Atoli nazajutrz dziedzic przyzwał do siebie Wargę i tak przemówił: „Masz tu dziesięć rubli za tego psa, uwiąż go na łańcuchu i pamiętaj, żeby miał wszelkie wygody, a na noc mi go nie puszczaj, bo to nie jest podwórzowy!“ Stróż ani się spodziewał, żeby zrobił tak dobry interes na Kwiatku. Z wdzięcznością więc ucałował rękę dziedzica, Kwiatka zaś czemprędzej zaprowadził do budy i uwiązał na łańcuchu. Łaska pańska sprawiła, że pies nasz dostał się na chleb dworski i na uwiąż. Porządna buda, porządna obroża, mocny łańcuch, żywność regularnie podstawiana pod sam nos, i względy pańskie — wszystko to stanowiło cechy nowego trybu życia, zdobytego drogą zasług talentu.
Strona:Wywczasy młynowskie.djvu/179
Ta strona została uwierzytelniona.